sobota, 17 września 2016

Nacjonalizm a patriotyzm i jak tu się nie pogubić

- Co to znaczy być patriotą?
-  Najlepiej być dobrym Polakiem.
- Ale co to znaczy?
- Szanować innych, pomagać w miarę potrzeby i pamiętać o nich, nie tylko gdy jest dobrze i świeci słońce.
- A czyż to nie opis, jak być po prostu dobrym człowiekiem.
- No cóż...

Nie jestem lewakiem. Napiszę dosadniej, cholernie daleko brakuje mi do lewaka, ale też z uporem maniaka nie zamykam się w swoich poglądach, starając się wysłuchać co inni mają do powiedzenia. Najwyżej mogę się z nimi nie zgodzić i pozostaniemy przy swoich punktach widzenia. Jednak jako człowiekowi, któremu bliżej do kołczanu prawilności, nawet mnie przyszło zaobserwować w ostatnim czasie prawdziwy potok artykułów  o rosnącej fali nacjonalizmu w Polsce. Często czołówki gazet, czy portale informacyjne zalewają informacje o pobiciach cudzoziemców w Polsce. Jest to niepokojąca tendencja, która odzwierciedla  nastroje społeczne panujące w Polsce. Gdyby pochylić się nad genezą wspomnianego zjawiska, wydaje się, że problem ma nieco głębsze podłoże. Nie jest to zjawisko, z którym boryka się wyłącznie nasz kraj, gdyż zjawisko nacjonalizmu czy rosnącej fali ksenofobii obserwuje się w niemal całej Europie. Do głosu dochodzą ugrupowania polityczne, krzewiące niechęć do obcych, takie jak Front Narodowy we Francji, UKIP w Wielkiej Brytanii czy Partia Ludowa w Danii. Jest ich o wiele więcej, ale chyba te są najszerzej komentowane w europejskich mediach. Niechęć do obcokrajowców jest powszechnie znana w Czechach, Bułgarii czy na Węgrzech. 



Naszła mnie refleksja, że nastroje obecnie panujące w Europie odzwierciedlają sytuację, jaka miała miejsce na starym kontynencie w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie sugeruję, że zaraz zaczną się kryształowe noce czy czystki etniczne, które doprowadzą do rozwiązania siłowego, czyli wybuchu wojny, gdyż wierzę, że jako Europejczycy jesteśmy bogatsi o doświadczenia z przeszłości i jesteśmy w stanie wyciągnąć konstruktywne wnioski, jak do wspomnianych wydarzeń nie dopuścić. Nie wierzę też w teorie spiskowe, ale czasami zastanawiam się, czy komuś na rękę nie byłby wybuch wojny w Europie, przecież nie od dziś wiadomo, że nic tak nie napędzą gospodarki jak wojna właśnie. Tym kimś, kogo sugeruję jako beneficjenta wojny są oczywiście USA. To właśnie dzięki wybuchowi wojny w Europie Stany Zjednoczone, początkowo stojące z boku - stały się światowym supermocarstwem, dostarczając broń a później wykorzystując powojenną słabość europejskich gospodarek. Czyż to głównie nie USA rozpieprzyły Afrykę Północną i Bliski Wschód szerząc swoją wizję demokracji. Czy to nie my Europejczycy musimy teraz sprzątać po nich ten cały bałagan, który zrobili. Świat byłby o wiele bardziej stabilniejszy z Kaddafim, Husajnem, Mubarakiem czy Asadem. Wspomniani wyżej przywódcy nie byli może demokratami w rozumieniu europejskiego pojęcia demokracji, ale przynajmniej za ich rządów był porządek. Za to teraz mamy falę uchodźców, przetaczającą się przez Europę. Zbyt dużym uproszczeniem byłoby napisać, że to tylko USA są prowodyrem niestabilności na świecie, bo również państwa takie jak Francja czy Wielka Brytania dołożyły swoją cegiełkę do destabilizacji Bliskiego Wschodu, ale nikt mi nie wmówi, że kraje te wykazałaby taką inicjatywę, gdyby nie "zachęta" USA. Teraz my - Europejczycy borykamy się z problemami Bliskiego Wschodu, a Stany umywają ręce. Nie jesteśmy w stanie sami poradzić sobie z problemem uchodźców i jawnej niechęci do nich bez pomocy Stanów Zjednoczonych i Turcji. Rząd w Waszyngtonie powinien bardziej zaangażować się w walkę z ISIS i posprzątać Irak i Syrię wysyłając tam wojska lądowe. Inaczej zabawa w kotka i myszkę z Państwem Islamskim może potrwać dziesięciolecia. Turcja, chcąc wejść do Unii Europejskiej, o ile jeszcze chce do niej wchodzić powinna współpracować z Unią w zakresie pomocy uchodźcom już na miejscu w Syrii. Ciężko zdefiniować politykę zagraniczną Turcji, z jednej strony jest w NATO, z drugiej coraz ściślej współpracuje z Rosją, nie tylko gospodarczo. Do niedawna wspierała ISIS w walce  z Kurdami, teraz zwalcza obie grupy. 
Te wszystkie kwestie muszą być jak najszybciej uregulowane, jeśli nie to nacjonalizm i ksenofobia będzie w Europie na krzywej wznoszącej i doprowadzi to do rozpadu Unii Europejskiej, powstania nowej "Żelaznej Kurtyny" i cholera wie czego jeszcze. Ludzie boją się obcych, jest to jak najbardziej naturalne. Strach przed czymś obcym, niepoznanym tkwi w człowieku od czasów pierwotnych. Nie można suwerennym narodom mówić, jak mają żyć i z kim chcą żyć, dlatego nie podoba mi się dyktat Unii o kwotach imigrantów dla każdego państwa. Skoro Niemcy zadeklarowały się przyjąć milion przybyszów to widocznie mają pomysł, jak wspomnianą grupę wpasować w społeczeństwo. Nie jest też tajemnicą, że niemiecka gospodarka, chcąc utrzymać swój rozmach potrzebuje poprawić liczby w demografii. Jednakże Niemcy nie mogą narzucać innym krajom bezwarunkowego przyjmowania imigrantów. Unia nie jest lub nie powinna być Stanami Zjednoczonymi Europy pod przywództwem Niemiec, a dobrowolnym związkiem państw, które rzeczywiście w Unii chcą być i korzystać ze swobód jakie daje przepływ kapitału.



Ale co my Polacy mamy zrobić, skoro jesteśmy w tej "cholernej" Unii Europejskiej i chcemy w niej coś znaczyć? Nie uważam aby przyjęcie nawet małej grupy uchodźców było dobrym rozwiązaniem. Może to doprowadzić do jeszcze większych podziałów w społeczeństwie, gdyż przeciwników przyjmowania uchodźców nie brakuje również po lewej stronie. I tak czmychnęliby przy najbliższej nadarzającej się okazji dalej na Zachód, a my Polacy mający własne problemy mielibyśmy Państwu Polskiemu za złe, że nie pomaga w pierwszej kolejności własnym obywatelom. Nie jesteśmy mentalnie gotowi i długo nie będziemy na przyjmowaniu ludzi z obcego kręgu kulturowego, gdyż ich asymilacja jest w Polsce niemożliwa. Wyznawane przez naród polski wartości są zdecydowanie sprzeczne z wartościami, reprezentowanymi przez Irakijczyków, Syryjczyków itp. Mamy do tego prawo aby żyć po swojemu, gdyż jako suwerenne państwo możemy sobie na to pozwolić. Jako kraj, który też w pewnym stopniu wziął udział w inwazji chociażby na Irak powinniśmy współpracować ze wspomnianą Turcją czy USA w zakresie rozwiązywania problemu już u źródła, czyli innymi słowy wysłanie pomocy humanitarnej byłoby jak najbardziej rozsądną formą pomocy. To też mieści w zakresie bycia dobrym człowiekiem i pomagania innym w miarę swoich możliwości. Może nie jest do końca etyczne, ale eksperymentowanie z multi-kulti jest jeszcze bardziej ryzykowne. Postawienie swojego kraju, swojego narodu na pierwszym miejscu w moim przekonaniu definiuje współczesny patriotyzm. Należy przy tym szanować innych, jeśli inni szanują ciebie. Nie należy nadużywać symboli narodowych w życiu codziennym zwłaszcza w ubiorze, bo to jest nie patriotyzm tylko tzw. tekstylny pseudopatriotyzm. Tego się trzymajmy.


sobota, 3 września 2016

Janusz - w polskiej kulturze masowej. Skąd to się wzięło

Kim właściwie jest Janusz? Często można usłyszeć stwierdzenia Janusze świata mody, Janusze polskich plaż,  czy Janusze motoryzacji, choć tam akurat królują Mirki. O tym jak ciężko być kibicem o tym imieniu i skąd właściwie to się wzięło.

Swój początek Janusz ma oczywiście w świecie futbolu i był to jeden z terminów, mający na celu zaszufladkować grupy  kibiców piłkarskich według  określonego kryterium, którym była siła przebicia i wzajemnego oddziaływania. Najwyżej w hierarchii stoi oczywiście chuliganka,  czyli członkowie bojówek, którzy na meczach pojawiają się z rzadka, raczej udzielają się na leśnych polanach, znajdujących się nieopodal zjazdów z autostrad wraz z innymi sobie podobnymi. Później mamy ultrasów, czyli grupę, która zajmuje się szeroko rozumianym dopingiem, organizacją opraw meczowych i budowaniem atmosfery podczas meczu. Najmniej znaczącą w hierarchii grupą są pikniki, jednakże jest to grupa najbardziej liczna, bo obejmującą zwykłych oglądaczy futbolu z elementami loży szyderców. Pikniki nie dopingują, raczej przez większość meczu siedzą cicho. Oczekują, że ich drużyna zawsze będzie wygrywać - wtedy ją kochają, a gdy przegrywa zaczynają wypominać piłkarzom wysokie kontrakty, rozwiązły tryb życia i sposób spędzania wolnego czasu, czyli głównie zakupy w galeriach handlowych. We wspomnianej grupie pikników mamy cały przekrój społeczny, począwszy od facetów w średnim wieku a skończywszy na paniach, które akurat przechodziły obok głośnego stadionu i wpadły z ciekawości. 

Dominującą pozycję w grupie pikników zajmują Janusze, to coś jak creme de la creme piknikarstwa. Są oni nieformalnymi przywódcami, zawsze mają sporo do powiedzenia, mają również przekonanie co do  nieomylności wygłaszanych przez siebie sądów i poczucie, że to oni są największym skarbem klubu piłkarskiego ze względu na znaczne środki, jakimi zasilają klubowy budżet. To oni przychodząc na stadion kupują czapki cylindryczne, szaliki i inne gadżety. To oni muszą w przerwie walnąć browara i zjeść tłustą kiełbasę lub hot-doga. Bez wspomnianych zachowań ciężko jest im emocjonować się meczem, który wydaje się jakiś taki niekompletny.


Płacą to również wymagają, a mianowicie zespół ma wygrywać, piłkarze mają walczyć do upadłego najlepiej w najsilniejszym składzie. Nie daj Bóg aby trener w meczu towarzyskim wystawił rezerwowy skład, wtedy Janusze masowo zaczną zwracać bilety, bo przecież oni nie  po to jechali z Pcimia czy Pierdziszewa Dolnego aby oglądać jakichś Lewczuków, Stępińskich czy Kucharczyków. Nie rozumieją, że mecze towarzyskie służą ogrywaniu zmienników czy też faktu, że są zasłoną dymną mającą zmylić sztab szkoleniowy kolejnego przeciwnika, co do ustawienia taktycznego czy też składu personalnego. Nie wytłumaczysz takiemu, że często jechałeś pociągiem na drugi koniec Polski w towarzystwie policji aby zobaczyć, jak twój klub zbiera oklep 4:0, a twoje  miejsce w pociągu  znajdowało się na metalowej półce na bagaże. 
Janusz chodzi głównie na mecze reprezentacji, nie tylko piłkarskiej, ale też często pojawia się na siatkówce czy piłce ręcznej. Dlaczego akurat te sporty? Ano dlatego, że póki co odnosimy w nich sukcesy, jeśli przestaniemy to też zmienią się jego preferencje. Raczej ciężko go spotkać na meczach ligowych w Polsce, nie jego poziom. Nie ma Ronaldo, Messiego czy Lewandowskiego, więc nie ma na kogo przyjść. Inaczej ma się sytuacja, gdy polski klub trafi na silny klub zagraniczny, tak jak Legia trafiła w Lidze Mistrzów na Real Madryt. Wtedy Janusz z miejsca staje się kibicem Legii i gna swoim Volkswagen golfem tyle ile fabryka dała -  do Warszawy aby wyrobić sobie kartę kibica  Legii i obejrzeć Legię, tfu... Real Madryt. Janusz oczywiście udaje, że zawsze ubóstwiał Legię, tylko jakoś nie było czasu wybrać się do warszawy na  mecz. 
Królem polskich Januszy jest ich samozwańczy przywódca, zwany Bobo - nazywany królem polskich kibiców. Facet nosi papierową koronę w złotym kolorze i chwali się, że zjeździł cały świat za drużyną narodową, a na mecze chodzi od 1978 r. Za to należy mu się szacunek, aczkolwiek jego wizerunek jest lekko groteskowy, najdelikatniej rzecz ujmując.


Drugim, najbardziej znanym polskim Januszem jest pan Staszek z Górnika Zabrze, który do niedawna, nie wiem jak jest teraz wręczał koguty piłkarzowi meczu w barwach Górnika. Była to na pewno sympatyczna akcja, ale serio w blisko czterdziestomilionowym kraju nagroda dla piłkarza meczu - kogut. Nawet Borat z Kazachstanu  by tego nie wymyślił. Piłkarze poprzez grzeczność przyjmowali podarek i często zaraz po oficjalnej ceremonii wręczenia nagrody oswabadzali biedne zwierzę. 



Janusze są na pewno pożyteczni, gdyż wnoszą troszeczkę  kolorytu do światka ruchu kibicowskiego, są na pewno hołubieni przez klubowych skarbników, gdyż wydają sporo pieniędzy podczas dni meczowych, nie odpalają też rac i przez to nie narażają klubu na dodatkowe koszty, związane z karami nakładanymi przez Komisję Ligi. Ja tam nic do nich nie mam, choć czasami mnie irytują. Jest dla nich miejsce na trybunach, jak dla wszystkich innych, bo każdy przeżywa mecz w inny sposób. Im więcej ludzi na stadionie tym lepiej,  a przecież o to chodzi.

czwartek, 25 sierpnia 2016

I tak wszyscy nam zazdrościcie. No nie dokońca.

Anglia uważana jest za ojczyznę futbolu. To Anglicy wymyślili zasady gry i spopularyzowali ten sport na świecie, choć na początku bronili się rękami i nogami przed międzynarodową rywalizacją butnie twierdząc, że nie ma ona sensu, gdyż i tak są najlepsi. Po latach nic w zasadzie się nie zmieniło w ich podejściu, choć podstawy aby tak twierdzić nie mają racjonalnych przesłanek.  Premier League, zdecydowanie dominuje na rynku praw medialnych, właścicielami klubów są miliarderzy,  a kontakty reklamowe są liczone ... jakżeby inaczej w miliardach funtów. 

Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle w pucharach? Wyniki osiągane przez angielskie kluby ciężko nazwać tragicznymi, jednak biorąc pod uwagę środki finansowe, jakimi dysponują i porównać je z osiągnięciami w ostatnich latach to trudno powiedzieć, że budzą one respekt w Europie. Po angielskich boiskach biegają grube miliony funtów, za przeciętnych angielskich piłkarzy, którym kilka razy udało się prosto kopnąć piłkę płaci się miliony. Kluby z kontynentu, wyczuwając świetną koniunkturę, jaką ma futbol na Wyspach żądają cen zaporowych, licząc na to że wyspiarskie kluby, nie liczące się specjalnie z kasą i tak zmiękną i koniec końców zapłacą. Kuleje szkolenie młodzieży, gdyż jest czasochłonne i mało opłacalne. Lepiej rozwijać sieć skautingu i penetrować słabsze ekonomicznie rynki piłkarskie, czyli w zasadzie wszystkie rynki poza UK.Takie podejście odbija się czkawką na reprezentacji, która kompromituje się co dwa lata na każdym większym turnieju. Piłkarze grają w reprezentacji za karę, mając gdzieś kibiców, zupełnie nie rozumiejąc pojęcia dumy narodowej. 

Mam wrażenie, że to wszystko kiedyś pieprznie z hukiem. Ludzie mają dość chłamu i bycia oszukiwanym na każdym kroku szumnymi zapowiedziami, że tym razem nam się uda, jesteśmy świetnie przygotowani i nam zależy. Dawno temu, kiedy angielska piłka nie była jeszcze tak przesiąknięta kasą, a w klubach grało więcej wychowanków zdecydowanie łatwiej było się identyfikować z lokalną drużyna. Obecnie kluby zatrudniają najemników z całego świata, a co poniektórzy fani których nie stać na kupowanie biletów na Premier League lub mają dość wszechobecnej komercji przerzucają się na kibicowanie słabszym klubom. Jeśli to wszystko będzie szło w tym kierunku to trybuny świątyni futbolu - Wembley będą świecić pustkami jak na zorganizowanych tourach dla turystów.


Często fani biorą sprawy w swoje ręce. Chyba najdobitniejszym przykładem jest grupa fanów Manchester United, którzy dostali zakazy stadionowe i stworzyli własny klub United of Manchester. Jest to klub zarządzany w głównej mierze przez kibiców, brakuje tej całej papki, jaka towarzyszy klubom grającym na wyższym szczeblu i kto wie, czy inicjatywa kibiców z Manchesteru nie wywoła efektu domina i inni fani też stworzą własne struktury i podwaliny pod nowe piłkarskie kluby. Z roku na rok rosną ceny bilety, a zdobycie sezonowego karnetu  na Arsenal czy inny klub z Londynu wiąże się byciem na kilkuletniej liście kolejkowej za bycie na której należy corocznie płacić nie mając żadnej gwarancji nabycia biletu sezonowego. Wcale nie lepiej jest z jednorazowymi biletami, co często wywołuje frustracje kibiców, jak to miało miejsce niedawno w Liverpoolu.
Angielska piłka jest zepsuta, zgniła od środka. Zwykli ludzie mają spore trudności aby się identyfikować, brakuje idoli, tzw. role models, którzy byliby w stanie porwać młodych adeptów futbolu, uzmysłowiając im, ze futbol to nie tylko środek do tego, aby szybko się wzbogacić i wieść puste życie, ale też i spoiwo budujące tożsamość lokalnych społeczności, co nie jest bez znaczenia w kraju multi-kulti. Brakuje ludzi pokroju Stevena Gerrarda, Davida Beckhama czy Franka Lamparda. 


Jak można identyfikować się kimś, kto zarabia tygodniowo więcej niż nie jeden człowiek przez całe życie, kiedy widzisz, że mu nie zależy. To wszystko można jednak uratować wprowadzając model hiszpański, gdzie szkoli się dzieciaki zdecydowanie na większą skalę. Nie każdy może zostać Xavi czy Iniestą, ale zdecydowanie więcej hiszpańskich zawodników dostaje szansę w najwyższej klasie rozgrywkowej niż w Anglii. Reprezentacja Hiszpanii może ostatnio lekko rozczarowuje, ale to oni zdominowali ostatnią dekadę w futbolu reprezentacyjnym. Kibice, tzw. socios również mają więcej do powiedzenia w sprawach klubu. Do niedawna na takich zasadach funkcjonowała FC Barcelona, odnosząc praktycznie rokrocznie mniejsze lub większe sukcesy. Może wartałoby skorzystać z gotowych rozwiązań płynących prosto z Hiszpanii?

środa, 10 sierpnia 2016

Pastwiska, krowy i futbol - z wizytą w Irlandii

Jesteśmy na ostatniej prostej w walce o  Ligę Mistrzów. Mistrz Polski - Legia Warszawa w najbliższych tygodniach może przełamać dwudziestoletnią klątwę, związaną z nieobecnością polskich drużyn w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach świata. Na drodze staje mistrz Irlandii - Dundalk FC, grający w mało znanej przeciętnemu pochłaniaczowi futbolu lidze - Irish Premier Division.
Liga irlandzka to nie jest liga o której pokazywanie biją się stacje telewizyjne, poziom sportowy również nie powala na łopatki, a pieniądze jakie tam się zarabia często nie pozwalają zawodnikom na zapewnienie sobie bezpieczeństwa finansowego i dlatego często trudnią się innymi zajęciami. Hasło Against Modern Football zdecydowanie pasuje do tego, co widziałem w Irlandii w lipcu 2010 roku, kiedy miałem okazję oglądać z wysokości trybun mecz Galway United - Bray Wanderers.
Ogólnie rzec biorąc mój tygodniowy wypad do Irlandii zakładał wszytko tylko nie to, że pojawię się na Eamonn Decay Park w Galway. Było zwiedzanie Dublina. Limerick i Galway, była eskapada do Connemara, na  klify Moheru i przede wszystkim do najbardziej schizowego miejsca, w jakim dotychczas byłem - na  wyspy Arana. Brakowało mi czasu, a skojarzenia, jakie budziła we mnie liga irlandzka nie były zerojedynkowe, a 06, 07, 05, 04. Takie właśnie wyniki osiągały wówczas kluby z zielonej wyspy we wstępnych fazach europejskich pucharów. Jak widać trochę się zmieniło od tamtego czasu, skoro mistrz Irlandii ma już zapewniony przynajmniej udział w fazie grupowej Ligi Europy. No dobra, ale jak było wtedy, a więc mały flashback z roku 2010.
Napisać, że marketing klubowy w Galway kuleje, to jak nic nie pisać. Sklepik klubowy mieścił się wówczas w baraczku z blachy falistej, wyglądającym jakby został pożyczony na czas meczu od budowlańców. Tam starszy pan sprzedawał szaliki, koszulki i inne niezbędniki piłkarskiego fana. Były też pierdoły dla Januszy jak kubki, breloczki czy odznaki. Dziarski  emeryt głośno zachęcał do sprzedaży, ale większego zainteresowania nie udało mu się rozbudzić. I to tyle, zero plakatów na mieście, jakieś tam krótkie artykuły w lokalnej prasie, która pisała więcej o tzw. gaelic football, dziwnym sporcie, którego mój prosty umysł nie ogarnia. Stąd też nikłe zainteresowanie miejscowej ludności tym wydarzeniem. 


Brakowało mi też odpowiedniego opakowania dla produktu, jakim jest mecz piłkarski. Chyba nikt tego meczu nie transmitował. Ktoś tam coś nagrywał dla telewizji klubowej, przynajmniej tak mi się wydawało. Stadion nie prezentował się okazale, coś jak Nieciecza ewentualnie obiekty klubów z naszej II ligi. Dookoła stadionu zielone pastwiska i wypasające się krowy. Widok to niesamowity, a zarazem pokazujący na jak mało poważnym meczu się znalazłem. Zdjęcie potwierdzające zaistniałą sytuację postaram się wrzucić później. Sam mecz to rąbanka przez 90 minut, długa piłka i kwintesencja taktyki kick 'n' rush. Jedno trzeba przyznać pod względem cech wolicjonalnych piłkarze obu stron nie ustępowali rugbystom. Dla porządku, mecz zakończył się wynikiem 2-2 i to goście o dziwo sprawiali lepsze wrażenie mimo, że papierowym faworytem było Galway. Patrząc z perspektywy czasu na ten mecz wydaję mi się, że gdyby opakować go trochę lepiej, tzn. rozegrać go na lepszym stadionie przy bardziej licznej publiczności to mój odbiór ligi irlandzkiej byłby trochę lepszy. Fani miejscowej drużyny wywiesili kilka flag, było trochę okrzyków z trybun, ale ciężko było to nazwać żywiołowym dopingiem. Typowy piknik. 


Irlandia to piękny kraj. Każdemu polecam wypad do Irlandii co najmniej na tydzień, ale liga piłkarska w tym kraju to taka piłkarska hipsterka. Byłem, widziałem, dupy nie urywa. Słyszałem, że naprawdę fajnie jest na meczach futbolu irlandzkiego rozgrywanych na Croke Park, gdzie potrafi przyjść 80 tys. ludzi, podobnie jest na meczach rugby. Każdy irlandzki piłkarz, jeśli ma choć odrobinę talentu już w wieku kilkunastu lat znajduje się w Anglii i tam przechodzi piłkarską edukację. Irlandia jest dla tych mniej utalentowanych lub ludzi grających hobbystycznie. Jeśli więc Legia Warszawa - klub z budżetem znacznie przekraczającym 100 mln zł nie przejdzie irlandzkiej przeszkody w eliminacjach Champions League to będzie to jasny sygnał, że być może nadchodzi czas zmienić sposób zarabiania na życie. Piłkarze Legii zagrają z zespołem, który rywalizuje w  lidze na której mecze przychodzi około 2 tys. ludzi, gdzie większość zawodników to półamatorzy lub ludzie, którzy traktują piłkę nożną hobbystycznie. Legia ma obowiązek nie tylko wygrać z Dundalk FC, a zrobić to w sposób przekonujący, a co będzie w Lidze Mistrzów to już czas pokaże.




niedziela, 7 sierpnia 2016

Austria, Poland or Maybe France - Which tournament was the best?

What has to be done to make fans happy during big football tournament? It's a really tricky question to answer. If we only focus on national sides fans it's a bit easier. The most important thing for them are results of the team they follow. It makes great atmosphere and force other people who don't follow football on  everyday basis to be part of the great tournament. Fans that participate in this sort of competition are completely different than those who watch league football.  They're a bit like armchair supporters who expect comfortable conditions to watch live football. They want to get something to drink and eat while watching games and when the game is finished they want to get home without any obstacles on their way. Easy access to public transport plays big part in the way they perceive football and its organization. Ultras - the sort of supporters who get more involved in what's going on on the football terraces don't care about the things I mentioned above. Only thing they want is to be louder than opposite fans. Sometimes they use flares which are banned across Europe. To get to the conclusion everything at the stadium is up to supporters because they make an atmosphere. All the rest is done by men in the suits who are responsible for all the game preparations.

I had an occasion to  attend 3 last Euro Championship tournaments and  have to admit that many times things didn't go right way for hosts.  It is understandable that you can't predict everything but when something bad happens you have to show proper attitude and willingness to fix it to avoid making supporters being averse to you. Let's stop flannelling and it's time to give an example of the situation that happened to me in Austria in 2008. On that year I watched last group stage game in Klagenfurt between Poland and Croatia. The fixture was like many others but I was a bit surprised that Austrian authorities decided to arrange this match out there. What I dislike about it was the lack of airport in Klagrnfurt and necessity of travelling there from the nearest airport in Graz that was about 130 km away from the football venue. The stadium wasn't impressive with the capacity of 30 000 seats, the demand for the tickets was much bigger especially when the Croatian border was near by. Funny story was that local authorities in Klagenfurt disassembled about 15 000 seats after Euros to meet expectation of local football club which doesn't have many supporters, on average FC Karnten had 5000 fans at the peak of the football season. I went there by car and had difficulties in finding space at the car park. It was really strange because there was a lot of space around stadium but instead of car park I found there fields of corn. Maybe growing produce is much more profitable in this part of Austria than making money on football. What was good about Austria's tournament was big number of volunteers who spoke English and were very helpful.

 

Euro 2012 took part in my Poland so I was extremely happy and excited. It was really massive effort for the country to prepare that big competition. We had to build 4 new stadiums, many roads and motorways and other facilities like bus and train stations because Poland was at the time far behind if it comes to infrastructure. Many investments that had to be done 4 years ago are still awaiting to be done but nobody expected miracles.  Our biggest competitors for hosting Euros were Italians who had a lot of self-confidence before announcing host of the Euro 2012. They were saying at he time that they had everything to carry out the tournament. To their minds the only thing they had to do was to print out the tickets and dispatch them across Europe. How mistaken they were when Michel Platini revealed results of the ballot. I don't want to criticize Italians too much but their stadiums in 2012 looked really bad. Most of them were constructed for World Cup - Italia 90 so they couldn't make good impression on UEFA committee. I think Poland did really good job and was well-prepared for hosting hundred of thousands fans from different countries. After hosting European competition we got Volleyball World Cup in 2015 and Handball Euro Championship in 2016 so I presume we were reaping the harvest of Euro 2012 that had positive feedback worldwide. People coming to Poland had an opportunity to communicate with volunteers in their languages because all the bigger fan zones had a lot of employees who spoke a few languages. It was so much to do before the kick-off in each Polish host-cities, we had mini-concerts or street artists shows.

France in 2016 had so many problems with strikes, terrorism and nationalism on the rise amongst French citizens so hosting Euro  tournament was really difficult challenge for them. People in France are reluctant to 
 learn foreign languages to say the least but I don't have to mention about this because everyone knows that. I can't moan about public transport including trains and buses because I always got on time where I wanted. Our safety was secured by police forces in great numbers and many security employees who were almost everywhere. I stop for a second to describe the difference between Polish and French stadium security. Most of Polish security employees are bruisers who never negotiate with you. They just tell you what to do and you have to obey otherwise they won't be nice to you. Any discussions can be cut off with tear gas or other tools of force. What I disliked the most about France was terrible mess on the streets caused by strikes of people responsible for cleaning streets. If you stay a bit longer in this kind of environment you really don't want to go for sightseeing. What France lacked? I didn't have an  impression that Frenchmen lived and breathed football during Euro 2016. Moreover I felt that Euro was one of many festivals hosted by France so it was really nothing special form them. They wanted to get as much money as possible from you and then say goodbye to you charging you 7 euros for 0,5% beer at the stadiums for instance. Hosts did very little for fans who arrived earlier at the stadium. It was really boring a few hours before the kick-off. They could have done what I mentioned above when describing Euro in Poland. They could have carried out things like some mini-concerts, street artist shows or some fun activities for kids. Catering was bad like beer at the stadium especially burgers, maybe even worse than cleanlinesses of French streets.


Apart from all these shortcomings I assess Euro in France positively if it comes to organization but I still think that tournament in Poland was more spectacular. It's difficult for me to evaluate Euro in Austria because I spent there only 3 days.  What makes Euro tournament really memorable competition is a large number of happy fans who build up the atmosphere. They know how to organize themselves and make local people to join the football party. We can forget about problems of our lives and focus on celebrating football festival.  Of course I have to assess Euro 2012 as the best tournament I have seen so far but don't blame me because Poland is the country of my origin. It's a bit sentimental but feedback we got after Euro 2012 made me believe that that tournament was really successful.
I also have an impression that Euro in Poland was some sort of milestone for building up the trust for Poland abroad if it comes to hosting big political events (NATO summit 21016) and others.

środa, 3 sierpnia 2016

Old Port - one way ticket?

It's Tuesday morning  (12th June 2016). I'm browsing internet pages to find something interesting and try to open my eyes that still want to sleep. Nothing happened last night. Everything is O.K. with the world we live in, no new wars outbreaks, no terror attacks and what's more important nobody knows about Pokemon Go game that is still under construction at Nintendo headquarters.  It's all fine. Everywhere I can read about Euro. I have found out about Krychowiak nutrition habits. To be precise how much fat has to be in tuna to make it eatable for him. Other important news is about Szczesny and story how he seduced his  singer wife - Marina.
All of a sudden my inner peace of mind is in tatters during watching  highlights from yesterday's fixture in Marseille between England and Russia. I see demolished beer gardens, restaurant equipment dropped on the boulevards and mess everywhere. It's also report from stadium where riots between Russians and Englihs occurred. To be fair English had to escape from the stadium to avoid being beaten by Russian mob. It is said in the news that Russians crated this havoc. No wonder I watch BBC World so what should I expect but I ignore all these news focusing on the place where riots started. The name of this place is Old Port. It sounds familiar to me but I still don't know why so I hastily check my e-mail account to find out where I booked my hostel for two games in Marseille that I have in plans to watch. I'm praying to God in my thoughts to have my reservation elsewhere not in Old Port. I finally see my booking and big bold letters in French - Vieux Port. I still have a hope that "vieux" means something different in French than "old." Unfortunately I'm deeply mistaken.

I realised that I have to spend four days in a place where it's so easy to get beaten, much more easier than get alcohol. It's some kind of bonus added to fantastic Mediterranean cuisine and picturesque scenery, but never mind I'm going there, to be precise I'll turn up there on 18th June.

Old Port greets me with the blue sky and sunny weather. Thanks to that all tenements look like brand new. I can smell fresh fish in the air shortly after leaving the underground but it's not that intense because of the cool wind blowing from the sea. Water has beautiful azure colour. I decide to go further and get more of Old Port for myself. Tenements at close range don't look that good, some of them smell like urine but never mind  I'm not going to complain at this stage. More annoying for me are really narrow pavements covered with rubbish.


Much to my surprise I don't see Russians but there is a large number of people from England, Sweden, Ukraine, Hungary, Poland and some trace of other nations. It's really quiet out here, no riots but police cars are almost everywhere. I have an impression that every corner is secured by police presence. There's no chance to purchase a beer from local shops so  the only way to get booze is to buy it from pubs or restaurants. This is not that bad comparing to the beer from the stadium that costs 7 euros and has only 0,5% of alco. It looks like Lidl, Carrefour and Spar have introduced complete prohibition for selling alcohol on the matchdays. The only good news is that there is no ban for selling cigarettes. Police stay vigilant and identify supporters drinking on the streets but they are not penalised  only instructed to stop doing this. Some fans had managed to finish their beers before police arrived.
  

It's really nice and friendly atmosphere in Old Port. I would compare this to what you have get when you attend music festivals where everyone is drunk or stoned. I have no idea why it  is so quiet in Marseille. Maybe it's because Russian departure to Toulouse where they have next match or maybe media are exaggerating everything. In order to prove that I attached the photo where Muslim woman is having fun with Hungarians and Icelanders. There are plenty of situations where fans from different countries are celebrating together. Beer consumption is on the rise especially in a plastic mugs on the kerb of the road.




A few last sentences I have to leave for Hungarians to give them credit for their performance that made the biggest impression on me. They turned up in Old Port in a large number and were really noisy, singing for most of the time. They had flares with them when they were chanting: "Ria, Ria, Ungaria." It's been the first big competition for them since World Cup in 1986.


Old Port was really friendly place with unique atmosphere where many supporters had their fan bases. In this part of Marseille Polish fans started their march on the day where Poland played with Ukraine. I reckon 30 000 people took part in it. Old Port is a great place to get into mood before the game and breathe a bit of stadium atmosphere or for some people who don't like football to come and see what Marseille has to offer





wtorek, 2 sierpnia 2016

Austria, Polska a może Francja - gdzie było najlepiej?

Co zrobić aby uszczęśliwić kibica podczas wielkiej imprezy - temat rzeka. Jeśli spłycimy zagadnienie i skupimy się wyłącznie na kibicach reprezentacyjnych będzie odrobinę łatwiej. Oprócz wyników, które nakręcają koniunkturę potrzebna jest dobra organizacja. Kibic reprezentacji jest zupełnie innym konsumentem futbolu, bliżej mu do Janusza niż fanatyka. Na pewno będzie oczekiwał, że obejrzy mecz w komfortowych warunkach, zje i wypije ile zapragnie a potem sprawnie oddali się do domu własnym czy to publicznym  środkiem transportu. Fanatykowi powyższe kwestie są właściwe obojętne. Ważne jest natomiast aby doping był lepszy niż przeciwnika, odpowiednia ilość flag i nieco pirotechniki aby zgrabnie spuentować całość. Wszystko to jest w gestii kibiców, tych mniej i tych bardziej zaangażowanych. Pozostałe kwestie to już domena organizatorów. 

Miałem okazję obserwować z trybun  3 ostatnie turnieje rangi mistrzostw Europy i muszę przyznać, że najważniejszą kwestią jest umiejętność zrobienia czegoś więcej dla kibica niż przysłowiowe świecenie oczami w sytuacji, gdy zawaliło się kwestie organizacyjne. Aby to osiągnąć nie potrzeba wiele, wystarczą dobre chęci. Zamiast lać wodę posłużę się przykładem z 2008 roku, kiedy miałem okazję obserwować mecz o honor pomiędzy Polską a Chorwacją w Klagenfurcie. Sam fakt organizacji meczów w tym mieście był mocno dyskusyjny ze względu na niedostatki infrastrukturalne, brak lotniska i ograniczoną pojemność stadionu. Po pierwsze, jaki jest sens budować stadion na 30 tys. miejsc dla klubu, na którego mecze przychodzi nie więcej jak 5 tys ludzi. Po drugie, jak się mają tam dostać kibice, jeśli najbliższe lotnisko jest w Grazu, ponad 130 km od miejsca rozgrywania meczu. Dojazd autem też nie był komfortowy ze względu na ograniczoną ilość miejsc parkingowych wokół stadionu. Było to dziwne, bo miejsca było na tyle, że spokojnie dałoby radę przyjąć więcej samochodów, lecz zamiast tego w niedalekiej odległości od stadionu znajdowały się pola kukurydzy. Może było to bardziej dochodowe niż zarabianie na futbolu. Całkiem spora liczba wolontariuszy, mówiących po angielsku nieco retuszowała wymienione niedoskonałości.


Euro w Polsce to wielki sukces organizacyjny naszego kraju, biorąc pod uwagę, że wszystko musieliśmy budować od zera, począwszy od stadionów, a skończywszy na drogach. Oczywiście nie udało się zrealizować wszystkich inwestycji, co więcej niektóre planowane na rok 2012 do dziś nie zostały zrealizowane, ale należy wziąć pod uwagę z jakiej pozycji startowaliśmy w porównaniu z innymi krajami, które nie musiały inwestować w infrastrukturę drogową czy kolejową, a Włosi którzy przegrali z nami organizacje Euro na ostatniej prostej w przeddzień ogłoszenia decyzji o wyborze organizatora Euro 2012 twierdzili, że mają już wszystko poza biletami, które mogą wydrukować w okamgnieniu. Okazało się, że byli w głębokim błędzie, a ich stadiony budowane na MŚ'90 bardziej straszą niż zachęcają do odwiedzenia nawet dziś poza kilkoma wyjątkami. Co więcej, doskonała organizacja piłkarskiego Euro zaowocowała przyznaniem organizacji Mistrzostw Świata w siatkówce i Europy w piłce ręcznej. Ludzie, którzy przyjeżdżali do Polski z najdalszych zakątków Europy mogli porozumieć się w swoim języku będąc w naszym kraju, gdyż każde większe skupiska kibiców w miastach-organizatorach były obstawione wolontariuszami, mówiącymi w kilku językach. Przed meczami sporo działo się również wokół stadionów, jak i na nich samych. Organizatorzy nie puścili kibiców w samopas i organizowali minikoncerty czy tez pokazy artystyczne.


Francja w roku 2016, targana falą terroryzmu, strajkami, a także rosnącym  poparciem dla nacjonalizmu miała przed sobą nie lada wyzwanie. O niechęci społeczeństwa do nauki języków obcych nawet nie wspominam, bo to temat powszechnie znany. Do transportu czy komunikacji miejskiej nie mogę się przyczepić, zawsze udawało mi się dojechać na czas. O bezpieczeństwo uczestników dbały siły policyjne, a także ochrona, która znacznie różni się od "karków" spotykanych na polskich stadionach  podczas meczów ligowych. Dało się z nimi negocjować, można było  uzyskać jakieś informacje. U nas  na meczach ligowych, jakiekolwiek dyskusje mogą skończyć się zagazowaniem lub pałowaniem. Najbardziej przeszkadzał bałagan panujący na ulicach, związany ze strajkiem służb oczyszczania miasta, co powodowało, że odechciewało się zwiedzania. Czego brakowało? Nie miałem wrażenia, że Francja żyje tym turniejem, a nawet więcej, miałem poczucie, że jest to kolejna impreza organizowana we Francji, którą trzeba jakoś odbębnić, swoje zarobić i czekać na kolejną. Podróżując po Francji ciężko było się zorientować, że odbywa się tu Euro. Zrobiono też niewiele dla kibiców, którzy przybyli wcześniej na stadion aby ich czymś zając. Chodzi mi o wymienione wyżej pokazy artystyczne, minikoncerty czy jakieś konkursy dla dzieciaków, cokolwiek. Nie było niczego poza fatalnym piwem i obleśnymi hamburgerami. Catering leżał podobnie jak stan czystości francuskich ulic.


Mimo tych niedociągnięć Euro we Francji oceniam jako udane pod względem organizacyjnym, zaraz po polskim. Austriackiego nie mogę miarodajnie ocenić po spędziłem wówczas w Austrii tylko 3 dni. Co sprawiło, że Euro zostało uratowane? Odpowiedź jest prosta - kibice, to oni zazwyczaj ratują tyłki zagubionym organizatorom robiąc za nich całą robotę. Potrafią się zorganizować i sprawić, że miasta na jakiś czas ożywają a ludzie w nich mieszkający przyłączają się do wspólnej zabawy, zapominając o problemach dnia codziennego. Wiadomo, że Polak musi ocenić polskie Euro najwyżej, aczkolwiek nie tylko sentymenty składają się na taką ocenę, a odbiór naszej gościnności za granicą i fala pozytywnych opinii płynąca zewsząd.

Mam wrażenie, że Euro w Polsce było niejako kamieniem milowym w budowaniu zaufania do naszego kraju, jeśli chodzi o organizację dużych imprez, nie tylko sportowych, ale też i politycznych (szczyt NATO) czy religijnych (ŚDM w Krakowie).