Kim właściwie jest Janusz? Często można usłyszeć stwierdzenia Janusze świata mody, Janusze polskich plaż, czy Janusze motoryzacji, choć tam akurat królują Mirki. O tym jak ciężko być kibicem o tym imieniu i skąd właściwie to się wzięło.
Swój początek Janusz ma oczywiście w świecie futbolu i był to jeden z terminów, mający na celu zaszufladkować grupy kibiców piłkarskich według określonego kryterium, którym była siła przebicia i wzajemnego oddziaływania. Najwyżej w hierarchii stoi oczywiście chuliganka, czyli członkowie bojówek, którzy na meczach pojawiają się z rzadka, raczej udzielają się na leśnych polanach, znajdujących się nieopodal zjazdów z autostrad wraz z innymi sobie podobnymi. Później mamy ultrasów, czyli grupę, która zajmuje się szeroko rozumianym dopingiem, organizacją opraw meczowych i budowaniem atmosfery podczas meczu. Najmniej znaczącą w hierarchii grupą są pikniki, jednakże jest to grupa najbardziej liczna, bo obejmującą zwykłych oglądaczy futbolu z elementami loży szyderców. Pikniki nie dopingują, raczej przez większość meczu siedzą cicho. Oczekują, że ich drużyna zawsze będzie wygrywać - wtedy ją kochają, a gdy przegrywa zaczynają wypominać piłkarzom wysokie kontrakty, rozwiązły tryb życia i sposób spędzania wolnego czasu, czyli głównie zakupy w galeriach handlowych. We wspomnianej grupie pikników mamy cały przekrój społeczny, począwszy od facetów w średnim wieku a skończywszy na paniach, które akurat przechodziły obok głośnego stadionu i wpadły z ciekawości.
Dominującą pozycję w grupie pikników zajmują Janusze, to coś jak creme de la creme piknikarstwa. Są oni nieformalnymi przywódcami, zawsze mają sporo do powiedzenia, mają również przekonanie co do nieomylności wygłaszanych przez siebie sądów i poczucie, że to oni są największym skarbem klubu piłkarskiego ze względu na znaczne środki, jakimi zasilają klubowy budżet. To oni przychodząc na stadion kupują czapki cylindryczne, szaliki i inne gadżety. To oni muszą w przerwie walnąć browara i zjeść tłustą kiełbasę lub hot-doga. Bez wspomnianych zachowań ciężko jest im emocjonować się meczem, który wydaje się jakiś taki niekompletny.
Płacą to również wymagają, a mianowicie zespół ma wygrywać, piłkarze mają walczyć do upadłego najlepiej w najsilniejszym składzie. Nie daj Bóg aby trener w meczu towarzyskim wystawił rezerwowy skład, wtedy Janusze masowo zaczną zwracać bilety, bo przecież oni nie po to jechali z Pcimia czy Pierdziszewa Dolnego aby oglądać jakichś Lewczuków, Stępińskich czy Kucharczyków. Nie rozumieją, że mecze towarzyskie służą ogrywaniu zmienników czy też faktu, że są zasłoną dymną mającą zmylić sztab szkoleniowy kolejnego przeciwnika, co do ustawienia taktycznego czy też składu personalnego. Nie wytłumaczysz takiemu, że często jechałeś pociągiem na drugi koniec Polski w towarzystwie policji aby zobaczyć, jak twój klub zbiera oklep 4:0, a twoje miejsce w pociągu znajdowało się na metalowej półce na bagaże.
Janusz chodzi głównie na mecze reprezentacji, nie tylko piłkarskiej, ale też często pojawia się na siatkówce czy piłce ręcznej. Dlaczego akurat te sporty? Ano dlatego, że póki co odnosimy w nich sukcesy, jeśli przestaniemy to też zmienią się jego preferencje. Raczej ciężko go spotkać na meczach ligowych w Polsce, nie jego poziom. Nie ma Ronaldo, Messiego czy Lewandowskiego, więc nie ma na kogo przyjść. Inaczej ma się sytuacja, gdy polski klub trafi na silny klub zagraniczny, tak jak Legia trafiła w Lidze Mistrzów na Real Madryt. Wtedy Janusz z miejsca staje się kibicem Legii i gna swoim Volkswagen golfem tyle ile fabryka dała - do Warszawy aby wyrobić sobie kartę kibica Legii i obejrzeć Legię, tfu... Real Madryt. Janusz oczywiście udaje, że zawsze ubóstwiał Legię, tylko jakoś nie było czasu wybrać się do warszawy na mecz.
Królem polskich Januszy jest ich samozwańczy przywódca, zwany Bobo - nazywany królem polskich kibiców. Facet nosi papierową koronę w złotym kolorze i chwali się, że zjeździł cały świat za drużyną narodową, a na mecze chodzi od 1978 r. Za to należy mu się szacunek, aczkolwiek jego wizerunek jest lekko groteskowy, najdelikatniej rzecz ujmując.
Drugim, najbardziej znanym polskim Januszem jest pan Staszek z Górnika Zabrze, który do niedawna, nie wiem jak jest teraz wręczał koguty piłkarzowi meczu w barwach Górnika. Była to na pewno sympatyczna akcja, ale serio w blisko czterdziestomilionowym kraju nagroda dla piłkarza meczu - kogut. Nawet Borat z Kazachstanu by tego nie wymyślił. Piłkarze poprzez grzeczność przyjmowali podarek i często zaraz po oficjalnej ceremonii wręczenia nagrody oswabadzali biedne zwierzę.
Janusze są na pewno pożyteczni, gdyż wnoszą troszeczkę kolorytu do światka ruchu kibicowskiego, są na pewno hołubieni przez klubowych skarbników, gdyż wydają sporo pieniędzy podczas dni meczowych, nie odpalają też rac i przez to nie narażają klubu na dodatkowe koszty, związane z karami nakładanymi przez Komisję Ligi. Ja tam nic do nich nie mam, choć czasami mnie irytują. Jest dla nich miejsce na trybunach, jak dla wszystkich innych, bo każdy przeżywa mecz w inny sposób. Im więcej ludzi na stadionie tym lepiej, a przecież o to chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz